Środa, 10.06.2020
W bazie w Wielu wszyscy zlotowicze meldują się już w środę. Od południa honory domu pełnią Aldona z Basią. My z Milady i dziewczynkami pojawiamy się przed godziną 18.00. Szybko ogarniamy lokal bo czas zająć się organizacją ogniska. Niestety to mnie przypada wątpliwy zaszczyt rozpalenia ognia. Przez ostanie dni lało więc drewno oczywiście mokre. Ustawiam patyczki, upycham papier, chucham, dmucham i co się rozpali to gaśnie. Dołącza zniecierpliwiona Basia, potem Aldona i po wielu skomplikowanych zabiegach ognisko w końcu płonie. Dopiero w tym momencie dociera Wilk z grillową podpałką, która tego dnia nie będzie już potrzebna. Wkrótce jest i Teresa z rodziną. Po drodze zwiedzali pół Polski więc to i tak cud, że w ogóle dojechali na miejsce.
Płomienie zawzięcie obracają w popiół coraz grubsze bierwiona. Gadamy, śpiewamy, żremy kiełbaski. Jest ciepło, jest miło, jest wesoło, wszak wszystko dopiero przed nami.
Czwartek, 11.06.2020
Na zlotach najgorsze jest ranne wstawanie. Budzik na 8:30 żeby się ogarnąć, przygotować śniadanie dla dziewczyn i wyrobić na 9:30 czyli ustalony dzień wcześniej czas wyjazdu, chociaż i tak wszystko zawsze przeciąga się do 10:00. Pogoda z rana niewyraźna, wilgotno i chłodnawo. No dobra, w końcu jedziemy.
Zamek w Łapalicach
Nie jestem fanem długich samochodowych przelotów w czasie zlotów, wolę jak wszystko kręci się dookoła komina. A tym razem nie byłem świadom, że już na dzień dobry czeka nas 70 kilometrowa trasa. Jedziemy i jedziemy, a zapowiadany w zlotowym planie zamkowy urbex jawi mi się niczym pamiętny las krzyży z filmu Koterskiego. Potem jeszcze trochę kręcenia na miejscu, bo poustawiali znaki zakazu i do zamku nie da się już dojechać. Na miejscu przewalają się tłumy więc zastanawiam się jakie to okoliczne atrakcje przyjechali ci ludzie oglądać, bo przecież nie aldonowy urbex.
Idziemy jakieś 700 metrów pod górę i… dżizas krajst! Czegoś takiego w życiu nie widziałem. Prawdziwy zamek znad Loary, albo jeszcze lepiej Hogwart w budowie tyle, że z cegły dziurawki, pustaków i z betonowym szalunkiem! Projekt, kubatura i rozmach powalają na kolana.
To jest takie dziwo, że od razu zaczynam googlować o co kaman. Natalia i Łukasz z blogu złotaproporcja.pl szybko wyjaśnili mi ten fenomen:
Wszystko zaczęło się w latach 80 tych. Gdański rzeźbiarz i producent mebli otrzymał w 1984 roku pozwolenie na budowę domu mieszkalnego z pracownią rzeźbiarską. Patrząc na to co wybudował, zdecydowanie poniosła go wyobraźnia. Grubo ponad 5 000 metrów kwadratowych, kilka pięter, 52 pomieszczenia, 365 okien, olbrzymia sala balowa, basen i 12 wieżyczek nawiązujących do 12 apostołów. Krążąc pomiędzy pomieszczeniami nie wierzyliśmy własnym oczom, że zamek w Łapalicach został zbudowany jako dom mieszkalny. Nie uwierzyli również urzędnicy, którzy w 1991 roku wstrzymali budowę, a dwa lata później nakazali sporządzenie nowej dokumentacji. Swoją drogą 7 lat to całkiem długo, aby zorientować się, że budowany obiekt wykracza poza zapisy pozwolenia na budowę. Ale były to inne czasy, inne procedury i inne standardy.
Inwestor zamku nową dokumentację złożył w 2002 roku. Podobno trwało to tak długo, ponieważ w międzyczasie popadł w kłopoty finansowe i nie był w stanie sfinansować inwestycji. Jak się domyślacie, nie są to małe pieniądze, tylko pokaźna fortuna. Nie jesteśmy w stanie sobie nawet wyobrazić ile może kosztować wykończenie takiego obiektu. Złożona dokumentacja okazała się niepełna. Wydano decyzję o rozbiórce zamku, od której inwestor się odwołał. Po licznych perturbacjach złożona została kolejna dokumentacja. Ponowne odrzucenie w 2013 roku poskutkowało zakazem prowadzenia prac budowlanych. Od tej decyzji inwestor może znowu się odwołać, ale według naszej wiedzy cały czas tego nie zrobił. Status zamku jest więc w zawieszeniu.
W obiekcie mrowie turystów, włazimy i my. Niesamowity kontrast między zamkowym założeniem a charakterystycznym dla urbeksów syfem – śmiecie, potłuczone butelki i wszechobecne grafitti. No i jest niebezpiecznie bo budowa w żaden sposób nie jest zabezpieczona. Łatwo wypaść przez okno, zwalić się ze schodów czy wylecieć z krużganku. Milady wspina się na wieżę, a ja latam jak kretyn cykając zdjęcia zamiast pilnować dzieciaków. Na szczęście Basia trzyma rękę na pulsie. W takich sytuacjach można na nią liczyć.
A zdjęcia i tak nie oddają wrażenia jakie robi ten gigant. Tylko filmiki z drona są w stanie ogarnąć całość.
A ja ciągle nie mogę się zdecydować czy sam projekt to kicz czy barokowy rozmach. Hmm… chyba jednak kicz.
Aldona, sorry za wszystkie &!#@)()*&%%@, które pomyślałem sobie w samochodzie. Warto byłoby przejechać nawet drugie tyle żeby TOTO zobaczyć.
Skansen w Szymbarku
Zamek obfotografowany, wrażenia zakodowane, czas na kolejne punkty programu dnia. Robi się coraz cieplej. Wracamy. Teresa z Andrzejem i Elą jedzie gdzieś tam, oglądać coś tam, a my kierujemy się na skansen w Szymbarku. Po drodze rezygnujemy z cykania pamiątkowych fotek przy śmiesznych nazwach miejscowości, zatrzymujemy się tylko przy tarasie widokowym w Złotej Górze chociaż tego dnia nie widać akurat zbyt wiele.
W Szymbarku ponownie dołącza Teresa. Tutejszy skansen nie będzie moim ulubionym skansenem. Mydło, powidło, cepelia i festyn. Takie turystyczne disco polo z frytkami i goframi na pierwszym planie. Zwiedzanie zaczynamy z przewodnikiem, takim tam wesołym chłoptasiem , który od razu zapowiada, że cała impreza potrwa dwie godziny i będzie wesoło i fajnie. Zapala mi się lampka ostrzegawcza. Co tam można robić taką furę czasu? Odpowiedź przychodzi od razu. Wesoły chłoptaś przez 15 minut opowiada o najdłuższej desce, która jest dumą Kaszubów i tu w tym skansenie możemy tę najdłuższą deskę, która jest dumą Kaszubów, oglądać.
Podśpiewuje przy tym, rzuca wice do śmichu i ogólnie stara się robić szoł. Dla mnie wiocha. Próbuję jeszcze tabaki, która jest chyba zwietrzała, bo nie działa i rezygnuję z przewodnika. Wkrótce reszta naszej wycieczki też rezygnuje bo stłoczony w maleńkich chatkach prychający i kaszlący tłumek, wsłuchany w żarty przewodnika, jest ultra mało przepisowy (covid-19) i męczący.
Szwendamy się więc po skansenie sami. Zamiast wsi kaszubskiej, chata Sybiraka i szałasy traperskie z Kanady. Sowiecka lokomotywa z bydlęcymi wagonami, w których nasi rodacy podróżowali do krainy wiecznego śniegu.
Dalej jakiś odtworzony bunkier z czasów II wojny światowej. Mam wrażenie, że wszystko to atrapa, rekonstrukcja, dekoracja, umieszczona w dodatku bez ładu i składu. Na deser jeszcze domek na głowie, gdzie wchodzę z Mają i Igą. Mój błędnik nie szaleje, ale dziewczynkom kręci się w głowie.
Kawa, napoje, ciastka, siku i jedziemy na obiad. W całej restauracji jesteśmy sami. Wizyty w knajpach, w kolejnych dniach będą wyglądały zupełnie inaczej.
Kurhany w Uniradzach
W drodze powrotnej zahaczamy jeszcze o cmentarzysko kurhanowe Uniradze. Cmentarzysko zlokalizowane jest na obszarze o powierzchni około 6 km kwadratowych i znajduje się tu kilka skupisk kurhanów różnych typów i różnej przynależności kulturowo-chronologicznej.
My ograniczyliśmy się do oznaczonej tablicami ścieżki edukacyjnej. Kurhany w Węsiorach, które obejrzymy w piątek i niedzielne Odry zrobią na mnie znacznie większe wrażenie, ale na terenie leśnictwa Uniradze las jest naprawdę piękny i warto tutaj pospacerować.
Ognisko
Po powrocie do bazy, zlotowicze oddali się ulubionym indywidualnym rozrywkom, ja natomiast zmuszony byłem wziąć się do nauki historii wraz z młodszą córką. Konkurs Teresy został przełożony na dzień następny.
Dzień zamknęliśmy kolejną integracją przy ognisku. Ktoś (pomińmy milczeniem kto) zaproponował puszczanie lampionów. Upojeni wrażeniami pierwszego zlotowego dnia oraz różnymi płynami wypuściliśmy pierwszy lampion, który powinien wznieść się nad jeziorem i sczeznąć, ale się tam nie wzniósł. Natychmiast zniosło go nad obszar leśny więc zaczęliśmy nasłuchiwać syren straży pożarnej. Syren nie było, nie pojawiły się również później żadne niepokojące wzmianki w lokalnej prasie, co pozwala sądzić, że nasz lampion bezpiecznie dokonał żywota w powietrzu. Więcej lampionów jednak nie puszczaliśmy.
Druga część zlotowej relacji już wkrótce. O wrażeniach towarzyszących zlotowi na Kaszubach rozmawiamy na NASZYM FORUM.
* W relacji, oprócz zdjęć własnych, wykorzystałem fotografie Aldony, Milady i Teresy.
Jedna uwaga do wpisu “ZNienacka na Kaszubach 2020 cz. I”
Możliwość komentowania jest wyłączona.