„To własnie miłość” („love actually”), to film którego akcja rozgrywa się głównie w Londynie w okresie przedświątecznym. Pomyliłby się jednak ten, kto uznałby go za kolejny, sztampowy filmik bożonarodzeniowy. Święta są tu tylko tłem, pretekstem. Film, to tak naprawdę kilka nowel zgrabnie przeplatających się ze sobą, a każda z nich opowiada inną historię. Wszystkie jednak mają jeden wspólny mianownik- miłość.
Najpierw poznajemy Billy’ego (Bill Nighy), podstarzałego rockmana, który lata świetności ma już dawno za sobą, jednak teraz, u schyłku swej kariery pragnie znów być numerem jeden. W powrocie na szczyt, pomaga mu jego oddany przyjaciel i wieloletni menadżer Joe (Gregor Fisher).
Drugi bohater to Jamie (Colin Firth), pisarz, który aby uleczyć zdradzone serce wyjeżdża do swojego domku we Francji, gdzie zamierza poświecić się pisaniu. Los stawia jednak na jego drodze Aurelię (Lucia Moniz), portugalkę nieznającą angielskiego.
Daniela (Liam Neeson) poznajemy w bardzo trudnym dla niego czasie. Właśnie zmarła jego ukochana żona, a on nie dość, że cierpi, to jeszcze musi podołać roli samotnego ojczyma i zająć się wychowywaniem kilkunastoletniego Sama (Thomas Brodie-Sangster). Sam wcale nie ma łatwiej. Tęskni za swoją zmarłą mamą i jednocześnie przechodzi katusze pierwszej, wydawać by się mogło, nieodwzajemnionej miłości.
Karen (Emma Thompson) to spełniona matka i żona, którą bez reszty pochłania życie rodzinne i która w pewnym momencie zdaje sobie sprawę, jak kruche może być szczęście.
Colin (Kris Marshall), młody człowiek, który chyba jeszcze nie odnalazł swojej drogi w życiu, nie ma również szczęścia do kobiet. Postanawia jednak zaryzykować, rzucić wszystko i polecieć do USA, aby tam znaleźć miłość.
Kolejna bohaterka to Mia (Heike Makatsch), nowa sekretarka w biurze Harrego (Alan Rickman) męża Karen, która za cel stawia sobie zdobycie szefa. Harry natomiast wydaje się być zupełnie szczęśliwym i nieszukającym przygód facetem.
Judy (Joanna Page) i John (Martin Freeman) poznają się w pracy. Mimo, że od pierwszej chwili doskonale się dogadują, są w stosunku do siebie niesamowicie nieśmiali.
Pierwsza scena, w której widzimy Petera (Chiwetel Ejiofor) i Juliet (Keira Knightley) to scena ich ślubu. Mark (Andrew Lincoln), najlepszy przyjaciel Petera jest ich świadkiem i jak się później okazuje, unika Juliet jak ognia.
Premiera (Hugh Grant) poznajemy w chwili, gdy po raz pierwszy po objęciu stanowiska, przyjeżdża na 10 Downing Street. Tuż po przekroczeniu progu swojej nowej siedziby, zostaje mu przedstawiona Natalie (Martine McCutcheon), jedna z jego pracownic. Dziewczyna jest tak bezpośrednia i nieszablonowa, że z miejsca przykuwa uwagę Premiera.
No i jest jeszcze Sarah (Laura Linney), pracownica Harrego, beznadziejnie zakochana w Karlu, koledze z biura Karlu (Rodrigo Santoro). W życiu Sarah, oprócz pracy, jest jeszcze tylko jej chory brat, którym się opiekuje i poświęca mu tyle czasu, ile on potrzebuje.
Historie ukazane w filmie, są zupełnie zwyczajne, nie ma w nich nic nadzwyczajnego i nieprawdopodobnego. Być może właśnie dlatego tak mi się podobają. Każdy z nas mógłby znaleźć się na miejscu jednego z bohaterów. Każdego z nas mogłyby trapić takie same rozterki.
We wszystkich tych historiach głównym bohaterem jest miłość i to miłość w różnym wydaniu. Jest oczywiście pierwsza młodzieńcza miłość oraz miłość dojrzała. Jest również miłość od pierwszego wejrzenia oraz taka, która nie potrzebuje słów. Mamy także miłość zdradzoną, tęsknotę za ukochaną osobą oraz cierpienie z miłości. Ale ten film, to nie tylko miłość romantyczna. Mamy tu, zatem przyjaźń tak wielką, że śmiało można nazwać ją miłością. Jest również miłość matki do dzieci, ojczyma do przybranego syna i siostry do brata. A wszystko to, pokazane z typowo angielskim humorem. Film jest, moim zdaniem, przezabawny. Sceny mocno romantyczne lub wzruszające przeplatane są motywami komediowymi. Tworzy to niesamowitą mieszankę i nie pozwala rozpasać się zbytniej ckliwości i nadmiernej miłosnej patetyczności.
Oglądając ten film nie da się zapomnieć o gwiazdorskiej obsadzie. Nie mamy tu do czynienia z jednym, dwoma czy nawet trzema aktorami z tzw. pierwszej ligi, jest ich tu kilkunastu. Można by było pomyśleć, że przytłoczą się, że będzie ich za dużo. Absolutnie tak nie jest. Doskonała gra aktorska sprawie, że wątki przeplatają się i łączą tak płynnie, że wszystko idealnie do siebie pasuje. Oczywiście niemały wpływ na tak doskonale wyważoną fabułę miał reżyser (debiut reżyserski) i scenarzysta w jednej osobie, Richard Curtis.
Dlaczego wybrałam właśnie tę pozycję do bloku tematycznego „Filmy, które poprawiają nam samopoczucie” w naszym Znienacka Klubie Filmowym? Otóż ten film za każdym razem, gdy go oglądam poprawia mi samopoczucie. Dla mnie to film z niesamowicie pozytywnym przekazem. Po jego obejrzeniu, zawsze mam wrażenie, że „świat jest piękny, a miłość jest wszędzie”. I to mi się niesamowicie podoba, lubię tak się czuć.
Mam nadzieję, że Wam również po obejrzeniu zaproponowanego przeze mnie filmu poprawiły się nastroje. Jeśli nie, to bardzo żałuję. Jeśli natomiast film Wam się spodobał i ciekawi jesteście, jak też się potoczyły losy głównych bohaterów, to spieszę donieść, że Richard Curtis w 2017 roku nakręcił krótkometrażową komedię romantyczną pt. „Red Nose Day Actually”, będącą tak jakby drugą częścią filmu „To właśnie miłość”.
Do dyskusji na temat filmu zapraszam na Forum.