Samotny męski wypad, więc czego można chcieć więcej? Dwóch przyjaciół w średnim wieku, tak różnych jak tylko może różnić się dwóch facetów. Jednego interesuje wino, drugiego kobiety, śpiew nie interesuje nikogo. Ale wina i kobiet nie zabraknie.
Na tydzień przed ślubem jednego z nich wyruszają śladem winnic regionu Santa Barbara. Miles to romantyczny wrażliwiec po rozwodzie, z którym wciąż nie może się pogodzić, z niską samooceną, zawiedzionymi ambicjami i nieudanym życiem na karku. Jest znawcą i koneserem wina. Jack to luzak, egoista pozbawiony podzespołu empatii i winiarski abnegat. Jest aktorem na bocznym torze, ale luksusowe życie u boku zamożnej narzeczonej rekompensuje mu niespełnione aspiracje zawodowe. Czerpie z życia pełnymi garściami nie przejmując się wyrzutami sumienia. I choć według planu miała to być wyłącznie wielka winiarska uczta to jednak sporo się dzieje. Zderzenie osobowości Milesa i Jacka rodzi cały szereg zabawnych sytuacji ale pod z pozoru lekką konwencją filmu kryje się sporo gorzkich prawd o życiu, dokonywanych wyborach, kompleksach, tęsknotach i rozczarowaniach. „Bezdroża” pokazują pewne uniwersalne rzeczy. Że głębszych relacji i poważnych uczuć nie da się oprzeć na pozorach, że trzeba je budować na prawdzie, jakakolwiek by ona nie była, że budowanie czegoś od nowa wymaga pogodzenia się z sobą samym i swoją przeszłością. Pokazują też, że nawet najbardziej przeciętny facet, może być atrakcyjny i interesujący jeśli odnajdzie w sobie pasję. Że życie to nie tylko drogi, ale i bezdroża.
Ale to nie wszystko. Jest to również film o winie, pozycja obowiązkowa dla każdego szanującego się miłośnika tego trunku. Do tego stopnia, że tuż po premierze filmu, sprzedaż merlota w USA zanotowała nieznaczny spadek, podczas gdy sprzedaż pinot noir w zachodnich stanach podskoczyła o kilkadziesiąt procent. Wszystko dlatego, że bohaterowie filmu nad mdłego merlota przedkładali wyrafinowane pinot noir. Taka jest siła kina:)
Film Alexandra Payne’a z 2004 roku został obsypany deszczem nagród, w tym dwa Złote Globy, cztery nominacje do Oscara i statuetka za najlepszy scenariusz adoptowany. W pełni zasłużenie. To kameralne, nisko budżetowe, niemal artystyczne kino, którego siłą jest inteligentny scenariusz, błyskotliwe dialogi, mistrzowska gra aktorska i urzekający klimat, a nie hollywoodzki blichtr i efekty specjalne.
Czy „Bezdroża” poprawiły wam humor? Ja ten film uwielbiam, mam w swojej kolekcji i od czasu do czasu oglądam. Otwieram butelkę z Rioja, przygotowuję przekąski i przenoszę się w świat winnic, słońca, wina i jest mi dobrze. Kibicuję Milesowi żeby wreszcie dostrzegł, że Maya naprawdę się nim interesuje, trzymam kciuki kiedy skrada się by odzyskać portfel bezradnego jak dziecko kumpla, zazdroszczę trochę Jackowi jego beztroskiego podejścia do życia i wiary, że spadnie zawsze na cztery łapy. I choć film ma przecież słodko gorzki smak, kończy się optymistycznym przesłaniem. Jutro w końcu też jest dzień, a życie daje nam kolejne szanse. Trzeba tylko chcieć je zauważyć.
O tym czy „Bezdroża” sprawdziły się w roli filmu poprawiającego samopoczucie a także o samym filmie porozmawiajmy na NASZYM FORUM.